sobota, 15 grudnia 2012

To jest to!

Po moich słowach Jackob popatrzył na mnie bardzo poważnie wciąż trzymając w ramionach. Dziwiłam sie, że nie przeszkadza mu bycie tak blisko wampira, bądz co bądz jesteśmy naturalnymi wrogami. Dla mnie no cóż... troszkę "smierdział" lecz jak był człowiekiem zawsze pachniał bardzo przyjemnie lasem i czystym powietrzem. Zupełnie inaczej niż Cullenowie.. inaczej niż Edward. Ale nie pora teraz na takie rozmyślania, Walka! o tym musiałam teraz przede wszystkim myśleć. I o tym, że prawdopodobnie skazuję swoich przyjaciół na śmierć. 
- Bello, do cholery co się dzieję?!- Jake mówił podniesionym głosem i dopiero wtedy zorientowałam się, że mówił do mnie już od dłuższego czasu.
- Najpierw zwołaj wszystkich, powinni być przy tej rozmowie- powiedziała cicho.
Spojrzał na mnie zdenerwowany. Widziałam w jego oczach wiele emocji lecz nie potrafiłam ich nazwać.
- Dobrze zaczekaj chwilę. Pójdę się przemienić i zwołam resztę.- rzekł do mnie i uścił się biegiem w kierunku lasu. 
Chociaż już zniknął mi z pola widzenia i tak ciągle kierowałam swoje oczy w miejsce, w którym znikął. Zmieniłam się w posąg, nie ruszałam się, nie próbowałam nawet udawać, że oddycham. Ciągle przesladowała mnie myśl, że jednak zle robie, nie miałam prawa wystawiać ich na takie niebezpieczeństwo. Cholera! Jestem straszną egoistką! Niby cały czas wymyslam sobie, że trudno mi ich prosić o pomoc, lecz w głebi " duszy" gdzieś tam gdzie tkwi ta ciemniejsza,niebezpieczniejsza i żądna krwi Bella pragnę, aby jednak się zgodzili. Ku...! Jestem porąbana. Przeklinanie samej siebie przerwało mi wycie wilków, więc Jakob powiadomił resztę. Chwilę pózniej zobaczyłam 17 wilkołaków w ludzkich postaciach biegnących w moją stronę. Na samym przodzie był Sam.
- Bella!- usłyszałam krzyk Leah. 
Popatrzyłam na nią. Moja przyjaciółka, moja powierniczka. Gdybym mogła płakać pewnie bym to zrobiła. Niby jestem grozną i niebezpieczną wampirzycą, władającą potężnymi darami, przed którą drżeli Volturii, lecz teraz czułam się mała i słaba. 
- Leah- po chwili byłam w jej ramionach. 
- Co się dzieję? Dlaczego przyjechałaś sama? I co to za niebezpieczeństwo?- bombardowali mnie pytaniami.
- Spokój- głos Sama wybił się ponad ten harmider- Pozwólcie Belli dojść do głosu. Myśle, że najlepiej bedzie jak wejdziemy do domu.- zadecydował. 
Wszyscy pokiwaliśmy głowami i ruszyliśmy za nim. Leah wypuściła mnie z objęć, ale ciągle trzymała mnie za rękę i patrzyła na mnie z troską. Odwróciłam wzrok, nie chciałam żeby coś wyczytała w moich oczach... skrajną rozpacz. Gdy już wszyscy rozsiedli się w salonie stanęłam przed nimi i zaczęłam:
- Szykuję się poważna walka, najniebezpieczniejsza ze wszystkich jakie do tej pory przezyłam. Niejaki John zebrał armię liczącą kilkaset wampirów, nie wszyscy to nowonarodzeni. Większość to doświadczeni i posiadający dary niebezpieczni wampiry. - z każdym moim słowem widziałam jak ich twarz ich zastyga, poważnieje chyba domysleli się o co chce ich prosić- Chcą wybić wszystkich ludzi, zniszczyć ziemię, przejąć władzę. Aro poprosił mnie o pomoc,  on dysponuje około 100 wampiro-żołnierzami. Nie licząc jego osobistej straży i piekielnych blizniąt. Widziałam ich w walce, są niebezpieczni, nie mają litości i maja ogromne doświadczenie, myślę, że to jest dla nas wielka korzyść, choć w innych okolicznościach nigdy bym tak nie pomyślała. Mam również wielu przyjaciół na świecie, których chce poprosić o pomoc, wiekszośc posiada dary, powiedziałabym nawet bardzo specyficzne- tu uśmiechnęłam myślać o bardzo dobrze mi znanej wampirzycy, do której zamierzałam się sama wybrać prosząc o pomoc. - Skierowałam swój wzrok na Sama, który patrzyła na mnie z powagą i zrozumieniem. - Nie mam prawa o coś takiego was prosić, ale mielibyśmy większe szanse gdybyście do nas dołączyli. Oczywiście- pospieszyłam z wyjaśnieniami zanim Sam zdążył otworzyć usta- .. nie bedę miała do was urazy jeśli odmówicie, nie mogę was wysyłać na śmierć, to nie byłoby fair z mojej strony- mój głos się załamał..
- Bello!- krzyknął Sam- Czy wreszcie dasz mi dojść do słowa- zapytał już łagodniej.
Pokiwałam tylko głową.
- Jesteśmy przyjaciółmi Bello, pomogłaś nam wiele razy. Uratowałaś życie Sethowi. Nie opuścimy cię gdy najbardziej nas potrzebujesz. Przyjaciele są po to by sobie pomagać. Jestem pewien, że gdyby sytuacja byłaby odwrotna i to my musielibyśmy cię prosić o pomoc nie zawahałabyś się z odpowiedzią prawda?- popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami. Patrzyłam na niego w zdumieniu, zresztą nie tylko ja. Nigdy nie spodziewałam się usłyszeć takich słów od niego. 
- Sam ma rację- nieoczekiwanie odezwał się Jake i popatrzył na mnie z udawaną złością- Jak mogłaś pomyśleć, że się nie zgodzimy, Bells jesteśmy przecież rodziną. Wszyscy cię tu kochamy, a już na pewno ja i Leah- gdy to mówił trzymał mnie w swoich gorących ramionach. Oparłam swoję głowę na jego ramieniu i spojrzałam na Leah. Patrzyła na mnie z troską i siostrzana miłością. Z ruch u jej warg wyczytałam " Dobrze wiesz, że to prawda".
- Ja też was kocham- powiedziałam i żeby rozluznić nieco atmosferę dodałam- i nawet nie przeszkadza mi w tym wasz hmmm zapach. 
Zaśmiałam się, a po chwili dołączyli do mnie inni. Wreszcie poczułam sie jak w domu, prawdziwym domu.
Kilka godzin pózniej.
Po rozmowie z moimi przyjaciółmi udałam się do swojego ojca Charliego. Mój ojciec wiedział, że jestem inna, widział jak bardzo się zmieniłam i oczywiście to że się nie starzeje. Nie mogłam mu powiedzieć prawdy ze względu na jego bezpieczeństwo, ale on i tak nie chciał nic wiedzieć, cieszył się że ma mnie przy sobie.
Teraz właśnie siedzę w swoim pokoju, tyle tu wspomnień westchnęłam. 11 lat temu poznałam Edwarda to w tym pokoje pierwszy raz się pocałowaliśmy, to tu leżał obok mnie w nocy i patrzył na jak śpię t o tu powiedział że mnie kocha. 
- Arrr- warknęłam. 
Nie powinnam rozpamiętywać takich rzeczy. Nie mogę cofnąć się do przeszłośći i jej zmienić. Nagle zerwalam się na równe nogi. Ja nie mogłam się się cofnąć do przeszłośći, ale znałam odpowiednią osobę, która posiadała taki dar a była nią.......

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Trudna decyzja.

Po wydarzeniach w wielkiej sali, udałam się do swojej komnaty. Nie mogłam uwierzyć, że zgodziłam się poprosić sforę o pomoc, narazić ich na takie niebezpieczeństwo. Mogłam mieć tylko nadzieję, że się nie zgodzą na współpracę, ale zaraz jak o tym pomyślałam na mojej twarzy ukazał się gorzki uśmiech. Znając moich przyjaciół nigdy by mi nie odmówili, Jackob zawsze powtarzał ,że jesteśmy rodziną, a rodzina sobie pomaga. Poza tym uwielbiali Chrisa, zwłaszcza Leah, która go  rozpieszczała jak był mały. Zawsze gdy o tym pomyśle uśmiech wypływa na moją twarz, kto by pomyślał, że naturalni wrogowie, wampiry i wilkołaki mogą zostać przyjaciółmi? Na pewno nie ja, nigdy bym nie pomyślała o tym te 10 lat temu. Otworzyłam szafę i wrzuciłam do walizki ciuchy, nawet nie patrząc co do niej wkładam. Muszę się przebrać postanowiłam patrząc w lustro. Złapałam ciuchy, które pewnie Anabell dyskretnie schowałam mi do szafy. No tak, ona uwielbia sukienki pomyślałam z lekkim uśmiechem patrząc na piękną, elegancką, krótką niebieską sukienkę, kremowe szpilki i czarną skórzaną kurtkę z ćwiekami. Chwyciłam ciuchy i pobiegłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, i stanęłam przed lustrem. Oczy podkreśliłam czarną kredką, dzięki czemu moje oczy wydawały się większe i jeszcze bardziej złote, pociągnęłam rzęsy tuszem a na wargi nałożyłam różowy błyszczyk. Włosy  wysuszyłam i spięłam wysoko na głowie w koka, tak że kilka loków opadało mi na dekolt. Szybko nałożyłam ciuchy od Anabell i byłam gotowa. Nieskromnie mówiąc byłam piękna. Wyszłam z łazienki i chwyciłam swoją walizkę, wychodząc z pokoju natknęłam się na Felixa, który aż otworzyło usta na mój widok. Prychnęłam mijając go, pfff co za prostak. Udałam się do wielkiej sali, aby powiadomić Ara o swoim wyjezdzie, nienawidziłam go i nie musiałam mu się spowiadać, ale gdybym tego nie zrobiła pewnie postawiłby na nogi cały pałac, bo może ktoś mnie porwał i kto teraz by ich obronił? Uśmiechnęłam się ironicznie. A tak wogule od kiedy stałam się taka sarkastyczna? Zaśmiałam się cicho pod nosem, myśląc o tym. Boże, ale ze mnie jędza... Popchnęłam mocno drzwi do głównej sali, i z jak największą gracją na jaką było mnie stać wpłynęłam do sali. Ha! Ale mieli miny. 
- Bello!- zająkał się Aro- Jak widzę jesteś już gotowa- opanował się już.
Zmierzyłam go wzrokiem. Patrzył na mnie z pożądaniem, łeee obrzydliwy stary zgred. I co z tego, że to wampir? 
- Tak, właśnie wyjeżdzam, ale wstąpiłam tu, bo chciałam jeszcze coś załatwić- nim ktoś się zorientował trzymałam już za szyję tą wredną sukę Renatę i przyciskałam ją do ściany.
- A teraz posłuchaj mnie uważnie, bo nie zamierzam powtarzać. Nie myśl, że ci odpuściłam. To czego się dopuściłaś, zasługuję na karę, nie pozwolę nikomu skrzywdzić mojego syna, a zwłaszcza komuś takiemu jak ty- wysyczałam jej prosto w twarz. Renata patrzyła na mnie z przerażeniem, wreszcie odpuściła sobie tą lekceważącą pozę. - Jak tu wrócę, możesz być pewna, że dokończę to co zaczęłam- warknęłam cicho i puściłam ją. 
Osunęła się pod ścianę trzymając się za gardło. A ja wyszłam z sali pozostawiając wszystkich z stanie osłupienia. Następnie szybkim krokiem ruszyłam do garażu i wsiadłam do mojego samochodu, zapaliłam silnik i wyjechałam z piskiem opon. Ohh jak ja uwielbiam szybką jazdę, miałam na liczniku 210km/h. Nagle pomyślałam o moim synu, w mojej głowie pojawiła się jego piękna twarz. Głębokie, czekoladowe oczy, miedziane włosy zawsze w nieładzie i ten łobuzerski uśmiech swojego ojca. Nadal nie byłam pewna czy dobrze postapiłam, wysyłając go razem z Edwardem w poszukiwanie sojuszników. Zawsze byłam spokojniejsza gdy Chris był blisko mnie, gdy mogłam go mieć na oku i w każdej chwili zainterweniować gdyby mu coś zagrażało. Po raz pierwszy, od jego urodzenia rozstawałam się z nim, zostawiałam go z kimś innym niż moja rodzina. Ale musiałam być dobrej myśli, przecież Edward nigdy nie pozwoliłby , aby naszemu synowi coś się  stało.  Widziałam to w jego oczach, gdy prosiłam go, aby pilnował Christophera. Byłam tak pochłonięta swoimi myslami, że nawet nie zauważyłam jak dojechałam na lotnisko. Wyskoczyłam z samochodu, wzięłam walizkę i poszłam w kierunku odlotów. Mijający mnie ludzie oglądali się za mną, mężczyzni  z pożądaniem a kobiety z zazdrością i niedowierzaniem. Nie zwróciłam na nich uwagi tylko podeszłam do kobiety, która przyjmowała bilety i podałam jej swój. Wyglądała na znudzoną i nawet nie spojrzała na mnie gdy podawałam jej swój bilet. Dopiero gdy odchrzaknęłam podniosła na mnie swój wzrok. Wtedy na jej twarzy zobaczyłam jakby złość i zawiść. Boże jacy ci ludzie są płytcy, pomyślałam patrząc na jej czerwoną ze złości twarz. Miała tlenione bląd włosy, tone tapety na twarzy i wielki dekolt, z którego prawie wypływał jej sztuczny biust. 
- Życzę miłego pobytu- powiedziała zimno.
- Dziękuję- zaćwiergotałam i uśmiechnęłam się olśniewająco, aby ją jeszcze bardziej rozłościć. Ha, i udało mi się. Nie oglądajac się za siebie ruszyłam łącznikiem do samolotu, gdy tam już dotarłam usiadłam na swoim miejscu i  wyłączyłam się, nie chciałam o tym wszystkim myśleć, chciałam choć przez te kilka godzin mieć spokój. Nawet nie wiem kiedy minęło te 7 godzin lotu. Podniosłam się z miejsca i wysiadłam z samolotu. Patrząc na Forks, na miasto, do którego przyjechałam 11 lat temu, w którym poznałam Cullenów, poczułam co to jest miłośc, smutek, nienawiść i radość miałam ochotę płakać i zrobiłabym to gdybym nie była wampirem. Potrząsnełam głową, to nie był czas i miejsce, aby teraz o tym rozmyslać. Miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Wynajęłąm samochód i ruszyłam do La Push, do mojego przyjaciela, moich przyjaciół. Po 45 minutach byłam na miejscu. Wysiadłam z samochodu i w tym samym czasie otworzyły się drzwi małego domku i ukazała się w nich twarz mojego najlepszego przyjaciela, mojego Jakoba. Niewiele myśląc rzuciłam się na szyję mojemu wilkołakowi i głośnym okrzykiem.
- Jake!- powiedziałam gdy już wisiałam na jego szyi a on trzymał mnie w iście niedzwiedzim uścisku, który połamałby mi żebra gdybym była człowiekiem, 
- Bella!, Jak się cieszę- mówił Jakob- Dlaczego nie zadzwoniłaś, że przyjeżdzasz? Wyjechałbym po ciebie.
- OHH Jake. Nie wiedziałam jeszcze czy na pewno przyjadę, więc postanowiłąm nic nie mówić- odwlekałam przejście do istotnego tematu.
Poczułam jak łapie mnie za brodę i odwraca do siebie. Popatrzył mi głęboko w oczy.
- Bella co się stało?- już miałam zaprzeczyć gdy mi przerwał- tylko nie mów że nic! Przecież widzę.
Już zapomniałąm. że doskonale odgadywał moje nastroje i wiedział gdy mnie coś gnębi.
- Jakob mamy problem, muszę z wami wszystkim porozmawiać.  Z całą sforą. Szykują się poważne kłopoty...

piątek, 23 listopada 2012

Zmiana planów.

-AAAAAAAAAAAAA!!!- krzyk Alice rozniósł się po całym zamku. Zostawiłam ledwo żywą Renatę i pobiegłam do pokoju mojej najlepszej przyjaciółki z przeszłości. Anabell i Elena postąpiły tak samo z parą piekielnych blizniąt. Wpadłam do jej pokoju, prawie wyrywając drzwi z zawiasów. Moim oczom ukazał się straszny widok, Alice miała nieprzytomne oczy i wiła się po podłodze jakby ją ktoś torturował, Jasper próbował wybudzić z transu ukochaną, ale nie dawał rady. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. 
-Alice! Alice! Już dobrze. Uspokój się- potrząsałam nią.  Widziałam przerażenie w oczach Jazza, bał się o Alice. 
Nagle moja niedoszła szwagierka otworzyła oczy i złapał mnie za rękę ściskając ją z ogromną siłą. 
- Bello,  John zmienił zdanie! Zaatakują nas za dwa dni. Zebrał potężną armię, widziałam część z naszej walki. To bedzie rzez, słyszysz?! Rzez! - Alice wręcz wrzeszczała. 
Zesztywniałam po jej słowach. Mamy mało czasu, tak mało czasu.  Problem z Renatą zszedł na drugi plan, tą idiotką będę musiała zająć się pózniej, a teraz najważniejsze było wygranie bitwy. 
- Muszę powiadomić resztę!- powiedziałam i pobiegłam do głownej sali. Dziewczyny pobiegły za mną.
- Aro!- krzyknęłam. Ten zwrócił na mnie swój wzrok, zauważyłam że był zdenerwowany, widocznie słyszał słowa Alice. Teraz wszyscy znajdowali się w sali, Cullenowie, Salvadorowie, Caroline, straż Volturich i moja rodzina. 
- Tak Bello, już wiemy. Mamy bardzo mało czasu, będziesz musiała już dziś zebrać całą armię. Musimy być gotowi na wszystko, ufam ci- po słowach Aro usłyszałam warknięcie. Hmmm Kajusz... pewnie nie podobało mu się jakim zaufaniem daży mnie Aro, pfff....
- Dobrze, od razu zabieram się do pracy. będziemy musieli podzielić się na grupy i wyruszyć na poszukiwanie wsparcia. - rzekłam. 
Wszyscy się ze mną zgodzili.
- Więc Carslie- zwróciłam się do głowy rodziny Cullenów- Tobie i Esmme zostawiam rodzinę z Denali, Kate bardzo by się nam przydała, ma świetny dar.  
- Oczywiście, od razu ruszmy- złapał Esmme za rękę i wybiegł z sali. 
- Rosalie i Emmet wy wyruszycie do Egiptu. Tam obecnie znajduje się Benjamin z  Tia, powiedzcie mu, że bedzie miał okazję mi się odwdzięczyć. - zaśmiałam się cicho- Alice i Jasper wy ruszycie poprosić amazonki o wsparcie, Zafrina z pewnością się zgodzi, od dawna miała ochotę na jakąś bitwę.- po moich słowach wybiegli z sali. 
- Chris- zawołałam syna. 
Pojawił się przy moim boku z delikatnym uśmiechem.
- Wiesz że nigdy bym cię nie zostawiła, ale muszę cię prosić byś razem z Edwardem wyruszył na poszukiwanie Garetta oraz Petera i Charlotte- powiedziałam, widziałam zaskoczenie na twarzach zebranych. Nigdy nie opuszczałam syna, było ty zbyt niebezpieczne, ale teraz nie mam wyjścia. Zresztą przy Edwardzie nic mu nie grozi.
- Mamo nie jestem małym dzieckiem, nie musisz się o mnie martwić. Umiem o siebie zadbać.- przytulił mnie do siebie... mój kochany synek.
- Wiem, ale dla mnie zawsze bedziesz moim mały synkiem- powiedziała z czułością, zauważyłam że Edward patrzy na nas z rozczuleniem, ale nie mogłam teraz nad tym myśleć . 
- Oj mamo...- popatrzył na mnie z uśmiechem.
- No dobra, ruszajcie już.- rzekłam- Pilnuj go - rozkazałam Edwardowi. 
Skinął głową i po chwili już ich nie było..
- Dobra, wy- zwróciłam się do Salvadorów, czyli Stefano, Damona, Eleny i Caroline-  wezmiecie na siebie Shiobian i Liama, mają doswiadczenie w walce, ,mam nadzieję że się zgodzą- rzekłam. 
-Zas wy- tu zwróciłam się do Anabell i  Grega- Postarajcie się odnalezs Alistaira, prawdopodobnie odmówi, ale przekażcie mu, że jeśli nie jest tchórzem, lepiej żeby się stawił.- warknęłam. 
- Diego, Michael i ty Ethan ściągniecie tu Randalla.-  powiedziałam do nich, widziałam, że chcą zaprotestować, zresztą nie dziwię im sie, Randall był najbardziej pojebanym i najgrozniejszym wampirem jakiego znam. Gdy wpadał w szał był niepokonany, nie żebym kiedykolwiek z nim walczyła, ale byłam tego śwadkiem.- Cicho! Ruszajcie dupy! mamy mało czasu.- wkurzeni wybiegli z sali.
- Bello a ty kogo do nas sprowadzisz?- usłyszałam pytanie Aro. 
- Ja wybiorę się do La Push, pogadać z wilkami  - wycharczałam.
Przywódca wampirów nie mogł powstrzymać uśmiechu satysfakcji.